Dzieciństwo na Ukrainie


Dom, w którym mieszkałem w Berazaniu został zbudowany w 1904 roku i wiele widział, szczególnie za czasów Związku Radzieckiego. Najgorszy był wielki głód, o którym nikt na Ukrainie jeszcze nie zapomniał, choć minęło już wiele lat. Mówi się, że to taki dom z duszą, ale ludzie, którzy w nim mieszkali nie zawsze byli szczęśliwi. Mieszkali w nim i nauczyciele, i ludzie, którzy nie poradzili sobie z wyzwoleniem, wolnym rynkiem. Z dzieciństwa pamiętam, że nikt tam nie był samotny, bo mało kto mógł się wyprowadzić nawet po ślubie. Było tam dużo dzieci, które trzymały się razem, bo społeczeństwo było bez klas i razem bawiliśmy się po szkole. Ale i tak się różniliśmy, bo nie wszyscy z nas byli zadbani, a rodzice nie każdego z nas ukarali za złe stopnie w szkole lub gdy nauczyciel się na nas poskarżył.

Mogę powiedzieć, że ukraińskie dzieci nie są puszczane samopas. Duża rodzina to dobra opieka dla dziecka, a ukraińskie matki są kochające i bardzo wrażliwe na punkcie synów i córek. Czasami mogą być męczące i nadopiekuńcze, chcą wiedzieć wszystko i denerwują się, gdy ich dzieci są daleko. Jeśli mieszka się w mieście, to zwykle takie dziecko chodzi na dodatkowe zajęcia. Należałem do tego pokolenia, które mogło coś osiągnąć, a jego rodzice bardzo uważali na to, by było wykształcone i nie straciło żadnej okazji. Moje pokolenie na takie zajęcia chodziło. Był to śpiew, gra na instrumencie. Chodziliśmy też do klubów sportowych. 

Do szkoły idziemy, podobnie jak dzieci w Polsce, kiedy skończymy 7 lat. Można to zrobić rok wcześniej, ale mało kto się na to decyduje. Niewiele wiem o tym, jak działają szkoły na Ukrainie, oprócz tych, do których sam chodziłem. W małym mieście jest ich mało i są niewielkie, czasami otwiera się małą szkołę na wsi, do której chodzi tylko 10 uczniów! Tak jak tutaj, są trzy rodzaje szkół. Początkowa, podstawowa i starsza. Razem to jedenaście lat, a więc o rok krócej niż tutaj. Gdy ja chodziłem do szkoły, to lekcje były nawet w soboty, ale w zamian za to wakacje trwały aż trzy miesiące.

Tak samo jak Polacy, lubimy hucznie obchodzić święta w gronie rodziny, a ukraińskie rodziny są naprawdę duże. Najbardziej uroczysty jest oczywiście Swiatyj Weczir, czyli Wigilia. Jesteśmy prawosławni, a więc obchodzimy je później, ale tradycje są bardzo podobne. Jest i choinka i sianko, którym ozdabiamy cały stół. Czasami przynosi się także kłos pszenicy, żeby przyszły rok był pomyślny. Nie ma z tym problemu nawet jeśli mieszka się w mieście, bo przed świętami można taki kupić w sklepach. Dużo Polaków pyta się, czy my także dzielimy się opłatkiem. Dzielimy się, ale nasz opłatek jest trochę inny. Za to także mamy 12 potraw i jak każdy śpiewamy kolędy. Tak samo uroczysta jest Wielkanoc. Podobnie jak tutaj, jej symbolami są babka i kraszanki albo gałunki, które też robione są z jajek. Kończyło się to, jak zwykle, oblewaniem się wodą.

Ja jako dziecko najbardziej lubiłem Malankę. Tradycyjnie zawsze wypada 13 stycznia i przez starszych ludzi traktowana jest jak początek nowego roku. To najbardziej radosne święto, jakie pamiętam i trochę przypomina zachodnie Halloween, którego u nas nie ma. Albo andrzejki. Przebieramy się wtedy za czarownice lub duchy i chodziliśmy odwiedzać znajomych. Nie straszymy, bo to radosne wydarzenie. Po prostu składamy sobie życzenia pomyślności i śpiewamy sąsiadom piosenki. Liczymy też na to, że w zamian dostaniemy słodycze, których nie zjadło się podczas świąt. Potem robimy wróżby i staramy się dowiedzieć, kto będzie bogaty, a kto jako pierwszy wyjdzie za mąż.

Ukraina wtedy była… przewidywalna. Tam zasady były proste i równie prosto, aczkolwiek biednie się żyło. Pomimo biedy, byłem szczęśliwy jako dziecko. Dopiero jak stałem się dorosły, to zrozumiałem że beztroskie dzieciństwo się skończyło.

Komentarze